Okryty szarym pyłem
szedł pochylony
z węzełkiem w ręce
ubranie z minionej epoki
na głowie słomiany kapelusz,
mijał urodzajne ziemie
skinieniem dłoni
pozdrawiał ludzi,
ocierali pot z czoła
pytali,
dokąd idzie?
milczał,
słuchał ich opowieści
patrząc łagodnie,
czuli ogarniające
ciepło,
oczy smutne się rozjaśniły
uśmiechem,
ile miał mocy
ile niezwykłości
ruch warg
poruszał zmysły,
wsłuchani w szept
jak w najcudowniejszą
muzykę
stali zaczarowani
magią chwili,
nagle poruszył się
uniósł węzełek,
powiedział,
niosę swoje brzemię
i wy swoje,
idę drogę
kamyczki tulę
duże dotykam,
ziarnka piasku przesypuję
nic nie mam
tylko tą drogę,
nie zbaczajcie ze swojej,
tuman pyłu się podniósł
zakrył horyzont,
zniknął
przekazywali o nim
legendę