I dziś nie napotykają siebie w drodze.
Ciągle czekam aż się szczęście ziści,
A dziś tylko martwe płody rodzę.
Biegam w szale, słowem, czynem tnąc powietrze.
Potem spokój. Wreszcie staje.
I się zmuszam by pęknięte szkła zebrać znów do kupy
A ostre krawędzie tną palce rozmiękłe od likieru
I nic się dziś nie udaje.
Nawet ten wiersz jest do... eh...