rozpalają twarz po karmazyn
aż zamienia się w nienamacalną maść
kiedyś przechadzałam się z wolna
przez nabrzmiałym kolorytami
pęczniejących zepsuciem w słońcu owoców
winnym ogrodem
słodka woń kwitnącej paranoi
poprzez błękit rozpływała się w cieniu
każda z pachnących ścieżek popołudnia
wijących się wszetecznie wokół drzew
prowadziła mnie do strachu
nadszedł zmierzch
a droga powrotna do domu
jeszcze przed chwilą
była tuż za mną