atakowana zaciekle przez owada skrzydlatego
o ogromnym cieniu rzucanym na sufit
jest moim rozmówcą
korytarz na którego końcu
jacyś ludzie głaskają małego chłopca
a inni biegną to tu to tam
i w nieładzie pospolitym
gubią swoje minuty życia
jest mego smutku słuchaczem
łóżko z metalowymi prętami
w którego pościeli
wyzionął ducha niejeden śmiałek
co to śmierci się nie bał
i odgrażał że życie jest wieczne
słucha baśni o mojej wędrówce
szafka
co na wyciągnięcie ręki
częstuje głodnego ziemskich przysmaków
opróżniana po odejściu kolejnego gościa
doradza mi jak być pokornym
głowa
zmęczona
opiera się o poduszkę
pięknie zdobioną kwiatami
że nawet czuć woń łąki
i trawy soczystej
już nie ma ochoty rozejrzeć się dookoła
oczy
szukające drogi we mgle
na której chciały by ujrzeć
wszystkiego pokochane osoby
podchodzące do mnie
i szepczące wyznania
nie mają nadziei
wyczulone uszy na każdy dźwięk
tak pragnące usłyszeć
właśnie teraz znajomy głos
że mylą go z deszczem
który gra w orkiestrze
z drzewami za oknem
nie mają gdzie uciec
ręce
schowane głęboko pod kołdrą
gdyż to jedyne ciepło
jakiego mogą już zaznać
wstydząc się prosić
kogokolwiek o pomoc
nie maja już pragnień
nogi
kiedyś ochocze do figli i berków
dziś tak ciężkie
powoli przyzwyczajają się
do dłuższego spoczynku
nie wyrywają do biegu
tak więc nie płacąc za nocleg
pośpiesznie lecz bez hałasu
o świcie drzwi otworzyłem
i pomknąłem w śnieżne zaspy
tak białe że oczy w ich blasku
zamknęły się same.....