codzień zaczynam od nowa
nie da się sianem wykręcić
bo życie to nie krowa
chciałbym spijać śmietanę
i świeże wiejskie mleko
leżąc beztrosko pod gruszą
nad cicho szemrzącą rzeką
słuchać śpiewu skowronka
ścigać wzrokiem motyle
ujeżdżać rącze obłoki
i z wierzby zrywać daktyle
chciałbym, lecz cóż ze chcenia
gdy życie twarde jak skała
ledwo naciągnę spodnie
już jak bokser przywala
do roboty kochany
zbieraj cztery litery
obłoków nie wydoisz
a wiersze to nie sery
zgnębiony łapię kanapki
pędzę zarabiać grosze
lecz zamiast brzęczącej kasy
garb do domu przynoszę
a w domu sielanki nie ma
żona pod skrzydła bierze
sprzątanie gary zakupy
póżniej zasypiam... w operze
i jak tu nie kochać życia
przecież to czysta poezja
ogród pełen miłości
i ja kwitnący jak frezja
miłość skrzydeł dodaje
latam z pracy do pracy
kochanie, bedę aniołem
w garnku odbicie zobaczysz
więc gonię jak ta fryga
przez życie nakręcany
ach gdybym dorwał Ewę
pasek ruszyłby w tany