spacer po dzikiej słonecznej plaży.
Piasek i morze, wydm strome zbocze
a za wydmami lasy urocze.
Bezchmurne niebo, swawolna bryza,
fala beztrosko stopy obmywa.
W oddali żagle i białe mewy,
w uścisku drobna dłoń mojej Ewy.
Cóż trzeba więcej – nic moi mili,
no może jeszcze taniec motyli.
Cisza i spokój ,aura nam sprzyja,
w takiej sielance czas szybko mija.
Pogorzelica została w tyle
a do Mrzeżyna wciąż jeszcze mile.
Ewa jak foka pląsa na fali,
para nudystów błyszczy w oddali
niczym antyczne rzeźby z marmuru,
brakuje tylko aniołów chóru.
Ale pogoda jest jak kobieta,
pokaże uśmiech i już roleta
spada i chmury twarz okrywają.
Nadciąga burza, gromy błyskają.
Hades otworzył piekielne wrota,
no i z sielanki wyszła Golgota.
Czas się zatrzymał, znikło powietrze,
przed nami ściana z gradem i deszczem.
Nie ma ucieczki a listki Ewy
na nic się zdadzą podczas ulewy.
Jeszcze nadzieja, lecz już zniknęła,
diabelska burza w tany nas wzięła.
Chłoszcze i siecze jak kat ofiary,
to nie przelewki, to wiedźmie czary.
To Armagedon, początek końca.
Nie ma już nieba, morza i słońca.
Jest tylko chichot czarciej gawiedzi,
co nam okrakiem na plecach siedzi.
Tak pod ciosami gradu i deszczu
z napadem zimnych i gniewnych dreszczy,
Z zacięciem godnym błędnych rycerzy
przyszło nam z piekłem strasznym się zmierzyć.
Nagle się z głębin neptun wynurzył,
widocznie diabeł także go wkurzył.
Wskazał trójzębem na ścieżkę w lesie,
która ratunek może przyniesie.
Wśród jęku sosen lecz pełni wiary.
mniej jak turyści, bardziej maszkary
wreszcie do ludzkich doszliśmy progów.
Za co dziękować winniśmy bogu.
Drzwi nam otwarto, lecz nie bez kwasów,
Wszak przynieśliśmy z sobą pół lasu!
Cóż, licho nie śpi-a my- w co wierzę-
przyszliśmy do nich jak morskie jeże.
Po wielkich prośbach oba straszydła
zabrano autem do miasta widma.
Chociaż bez prądu zalane stało,
to ciepłym sercem nas przywitało.
Grochówka była niczym marzenie,
wzmocniła członki, stłumiła drżenie.
Nagle jak gdyby zrządzeniem losu
światło rozbłysło w środku chaosu.
Całkiem króciutka była to chwila,
ale już kawa w szklance dymiła!
Smak jej pobudził zmęczone zmysły
i wszystkie troski po prostu prysły.
Jeszcze zostało okryć czymś ciało,
bo niebo nadal mocno płakało.
Nie od parady mam przecież głowę,
w knajpie być muszą worki foliowe!
Ajent się zaśmiał i ubawiony
dał worek dla mnie i mojej żony.
Otwór na głowę, otwór na ręce
i już w niebieskiej stoję sukience.
Obok smerfetka śmieje się szczerze:
,,Ach, podbijemy dzisiaj wybrzeże!”
I tak to zwykłe worki na śmiecie
stały się słynne w całym powiecie.
W Pogorzelicy są krzykiem mody,
to ku pamięci naszej przygody.
Tak drogie panie, uwierzcie proszę,
żadne tam perły, suknie, bambosze,
żadne fikuśne stroje z koronek
nie dadzą tyle szczęścia co worek !