pomiędzy kleksy
/mętnych niby topielców tęczówki jaskrawo-zielone przed miesiącem jeszcze żywych teraz bielmem mgieł niby ślubnym welonem przesłonionych/
małych oczek flegmy
a rdzawo-brązowe
/malejące w postępie geometrycznym rozniesione przez buty nieuważnych przechodniów/
placki psiej kupy
zmieszane ze zgniłymi
/jak ze złota mirry i kadzidła budzącymi kolorami tęczy
malarskie zapędy wprowadzając wraz z siąpiącym deszczem na grzbiet w pałąk wygięty irracjonalnym dreszczem pewność tę że oto już jesień opatula/
opadłymi liśćmi
/wszystko co się nie rusza bo nie może lub nie chce/