Trzymałem się mocno jego miękkiej sierści
Powieki miałem zwarte, bo to pomaga wyobraźni
Pruliśmy cichociemne niebo, ja i obce ciało
Pamiętam, przybyłem do zimnych wrót Afryki
Samolotem, statkiem? Nie wiem
Powitał mnie zuchwałym rykiem
Dosiadłem go i w niebo się wzbiliśmy
Minęło wiele dni od startu
Pod paznokciami mymi harcowały
Wszy międzygwiezdne, dzieci strachu
A sny rzeczami się stawały
I zastygały nieruchome
Czułem, że białe serce zwierza
Bije sto razy od mojego głośniej
Spragnione ziemskiej chwili ciszy
Kładłem więc ręce na lamparta uszy
By dalej ze mną pruł w nieznane
Ziemię wzdłuż wszerz dziesiątki razy
Przeczesaliśmy ale
Prócz tańca międzygwiezdnych wszy
Nic nie zapamiętałem