glapię się w śpiący już sufit
ani drgnę by go nie zbudzić
by się nie wyzwolił z mrocznego uścisku
by nie przydusił
każde mrugnięcie przybliża ściany
mściwe hieny betonowe
parapetowe kaktusy wystrzelają
jadowite strzały
łoże zdradliwe piaski ruchome
posapujący kaloryfer ojciec chrzestny
gorączkę na ramieniu moim kładzie
przez okno miliardy świetlnych twarzy
migoce pogardliwie
tak mam za każdym razem
gdy łapię haluny
gdy trzepią mną ochy i achy
a z czoła burzą posępne wodospady