rozespana wstaję - boso do imbryka.
Filiżanka obłym kształtem wnika w klimat,
a pan pyta, czy dopięte mam guziki.
Woda syczy, para wznosi się pod okap.
Zaserwować Arabikę, czy Robustę?
Już na blacie rozchlapana mała kropla…
A pan mówi, że gustuje pan w rozpustnej?!
Ach, errata? Masz na myśli rozpuszczalną…
Taki lapsus mimowolny, bez przyczyny.
Wczesny ranek i ta kawa... smak nachalnie
na znaczenie słów niechcący… Ja nie winię.
Potarmoszę... Oj! Pochwycę filiżankę -
tak, za ucho. Słodzę troszkę. Cukiernica
akantami opleciona finezyjnie.
Może dodam do naparu jeszcze szczyptę.
Mieszam łyżką. Czy zmieszana nieco jestem?
Cóż? Łyżeczka w dłoni drży (ciśnienie w normie?).
Mały łyk - ślinianki mlaszczą, że wyborny.
Łyżka dzwoni. Kawa stygnie. Słyszysz? Odbierz...!