-Dlaczego ona zawsze milczy? -zapytał zjadając kolejny kawałek surowego łososia. Lubił dobre, drogie i surowe rzeczy.Miernota i brak ambicji były dla niego czymś bardziej gorzkim od pogardy. Był stworzony do wyższych celów.
Cisza przepełniała szary pokój na poddaszu. Oprócz kilku zagubionych gołębi w zasadzie nikt już tam nie mieszkał. Przychodziła tu aby popatrzeć w niebo. Na tej wysokości obłoki zdawało się być nisko, a kiedy wyciągała dłoń wydawało się jej, że jeszcze tylko trochę a dotknie dłonią horyzontu. Zawsze jednak było o centymetr za daleko.-To kim jesteś jest przekleństwem starych i nowych pokoleń. Musisz odejść, musisz odejść, musisz obrócić się w proch.. szeptały złowieszczo pomruki wiatru. Już nie słuchała.
-Następnym razem wyleję Cię z roboty! Słyszałaś?
Te cegły są krzywo poustawiane a zaprawa licho wymieszana.
Myślisz, że jesteś jakaś niezastąpiona? Poza tym to żadna robota, byle tępaka wezmę z ulicy i zrobi jak trzeba i wyjdzie taniej niż użeranie się z taką idiotką jak Ty!-warczał.
Blizny na przepitej twarzy naszły mu krwią, wyglądał jak rozwścieczony kojot albo byk. Usta miała sparaliżowane, głos uwiązł jej w gardle, nie śmiała się odezwać. Po policzkach płynęły tylko cicho dwie słone łzy. Chyba bardziej słone od całego Morza martwego. -No i co ofiarę z siebie robisz?? -burknął i popchnął ją jednym mocnym ruchem na ścianę.
Milczała. Nie było już nic więcej do powiedzenia.
Małe połyskujące promienie wpadały deszczem migających światełek do środka starego pokoju. Miodowa barwa rozlewała się falami wypełniając błogością myśli.Te ściany są piękne!!-westchnęła zachwycona. Letni wiatr muskał delikatnie czoło i policzki. Zimna i gładka powierzchnia idealnie łączyła się z rozgorączkowaną dłonią. -Ona wszystko słyszy, widzi i rozumie-dodała z nostalgią w głosie. -Pomyśl tylko, ta jedna ściana była świadkiem tylu pokoleń. Widziała radość i ból, pierwsze łzy i ostatni zawód, śmierć i życie, błaganie i zapomnienie. Zna na wylot każdą duszę.. Ach gdyby tylko potrafiła mówić!!!
Dzień zbliżał się ku końcowi. Tego dnia zginęło wielu ludzi. Zbyt wielu.. Potężne pancerne samochody przeczesywały jeszcze gruzowiska w poszukiwaniu niedobitków. Siedziałam tam z moją najlepszą przyjaciółką, za ostatnim najmocniejszym murem. Obie przerażone i przelęknięte do szpiku kości czekałyśmy już tylko na koniec, pogodzone z losem mocno trzymałyśmy się za ręce. Gdy ściana runęła, zamknęłyśmy oczy. Pod powiekami piękne obrazy przeniosły nas do Wiecznego Miasta.
-Czy zabolało? Spytała pielęgniarka wstrzykując ostatnią dawkę morfiny. -Nie, nic nie bolało-odrzekłam spokojnie.
-Życie nie boli, dopóki dłonie Stwórcy szczelnie otulają zziębniętą duszę.
***