Zdobne, rzeźbione, czarują kształtem, górują nad głowami,
dumne ze swojej roli, jakby były koronowane.
Nie zaznawszy łask audiencji, lud zwyczajny sobie klęczy.
W ciemnej sali, gdzie światło nie dochodzi ziemi.
U powały wiszą zawsze, sobie tylko święcąc zawżdy.
Pławią się w świetlnej aureoli.
A że tak są nieosiągalne nikt nie dostrzeże,
kurzu co grubymi warstwami - zdobi kształty.
Nikt nie powie - patrzcie plamy stare z wosku co ma długie lata.
Nikt się nie zaśmieje ze splamionego majestatu.
Nikt nie krzyknie "król jest nagi" bowiem - zawieszon zbyt wysoko.
Z paciorkami, bębenkami, kolorowym plótnem, bierzy lud wierny.
Jakby dostał dary królewskie, a tu mierzwa, zbytek
- odpadł gips, odsłonił druty, figurka żałosna tylko szkielecik.
Mały posążek, na małą pamiątkę dany jak bóstwo.
U podstawy kolumny sobie stały, siostry trzy - po zwykłej prośbie.
Na nic ich błagalne patrzenia.
Imiona ich proste i zapomniane.
Nie dane im wejść na śniadanie, w misie srebrnej umyć dłonie.
W królestwie kandelabrów - na wysokości ostaje wszystko.
A te tak w siebie zapatrzone,
że nie zauwazyły cienia jaki dają - na dół.