o czymś mi przypomniały
było lato sobota drugi dzień wakacji
niebieskim Sanem jechałem do babci
wolałem go niż Karosę
mniej było hałasu
a potem odcięty od świata
stawałem się
tego świata cząstką
zapachem słomy
kłuciem ścierniska
słońcem jak lawa na niebie
ością jęczmienia na spoconych plecach
chłodem ziemi dla bosych stóp
polnej drogi w cieniu lasu
po ciężkim dniu
biegnącej radośnie do domu
zapachem sosnowego igliwia
języków tańczących pod kuchnią
smaków kawy Turek
z mlekiem prosto od krasej
twarogu i masła w maselnicy na cztery ręce
pośród sprzeczek sióstr i braci ubitego
jaj od czarnej kury chleba z pieca chlebowego
powszedniego wielkiego jak stół
każdego dnia spojrzeniem zabijała we mnie dziecko
moja babcia