Choć od ostatniego spotkania minął już rok,
Oczy nie oślepły jeszcze od niewidzenia,
Ale usta łkają co dzień od niemówienia
Mimo, że często spadałem, w imię miłości,
W przepaść goryczy, smutku, cierpienia i złości
I podnosiłem się z trudem z sercem skrwawionym,
By wspiąć się ponownie z uporem niestrudzonym
Po duszy Twojej schodach, by dotrzeć do Ciebie
I gdzieś tam w zakamarkach ofiarować siebie,
Wpleść się w Twe włosy, pod skórą głęboko schować,
Zostać jak najdłużej, dokładnie Cię studiować
Centymetr po centymetrze i cal po calu
Poznawać Twoje ciało bliskie ideału,
Wpaść Ci czasem do głowy, myśli Twoje zbadać,
Szeptać Ci dobranoc gdy będziesz w sen zapadać
Słuchać tego, co ślina na język przyniesie,
Otrzeć łzy z Twych oczu, gdy na płacz się zaniesie
I uśmiech codziennie na usta Twe nakładać,
Aby Twojej twarzy pięknego blasku nadać
I blaskiem tym przyjemnym serce swe ogrzewać,
By odniesione rany mogły w nim dojrzewać,
Bo są one świadectwem wielkiej mej miłości,
Blizny me niech będą dowodem jej w przyszłości...
Blizny mam nadal i rany niezagojone,
Żaden świt nie rozpali tego co spalone,
Żaden blask nie rozjaśni mroków duszy mojej,
Nikt inny nie zastąpi obecności Twojej
Dryfuję więc nadal, na morzu samotności,
Wyzuty z emocji, pozbawiony miłości,
Płynę gdzieś przed siebie, wypatrując latarni,
Co światłem nadziei rozjaśni żywot marny