Ta dualistyczna poczwara
Wyrywa mnie ze świadomości.
Szampańskie płyny
O smaku moczu,
Odbijają się pawim jajem.
Wczorajsze wstydy,
Teraźniejsze działania,
Jutrzejsze żale...
To sen dziecino.
Po dzisiejszej nocy
Będą tylko pytania:
Za co?
Po co?
Czemu?
Ale bawmy się(!)
Betonując żołądek
Piaskiem snu
I wczorajszymi pragnieniami, bo
Nic nie ma początku.
Wschody, zachody,
Północe i półdnie...
Piękne kobiety,
O smaku legalnej marihuany,
Palonej nielegalnie
W lesie zwanym złem.
Kamienie zamiast oczu,
Przedramię zamiast snu.
Dziwne twarze, smutne miny,
W zalanych zatokach pełnych bzu.
I ja,
I ty,
I wy,
I oni,
Nikt.
Jak ryba na brzegu,
Jak topielec obserwujący dno,
Jak złamana gałąź pigwy z owocami...
Radość(?); tak się będę czuć.
I nie ma nikogo...
I nikogo nie będzie...
Szary dym ucieka z moją duszą...
Ręce Buddy krwawią w medytacji...
Ciepłe wspomnienia...
Tak bardzo teraz złe...
Nikomu niepotrzebne...
Ja?...
Nie ma mnie...
I nigdy nie było...
I nigdy nie będę...
Wyciągany przez anioły...
Uchem po barowej podłodze...