od świtu odmawiam
posłuszeństwa
oporna sztywnieje na światło
nieporadna
poranek ożywił odrobinę
uciechy na trawie
namokniętej zraszaczem
pachną latem
wszystko jest prawie
jak wczoraj
tylko stopy spuchnięte
nie niosą
skuliłam się przestraszona
nie uwiera fotel drewniany
przerwałaś zwątpienie
wołałaś
babcu starłam kolano trzeba
przemyć
bięgnę jak szalona
złagodniał bół