świeżością pachniał
w słońcu niebo uśmiech niosło
oczom radość ustom
aż tu nagle ołowiany bałwan
siwoczarny się pojawił
kłębiaste długobrode chmury
wypuścił śmierdzący czad
smród dokładny po oponach
spalanych śmieciach
jedną czwartą okolicy okrył
czarnosiwą opadającą mgłą
niezłe jarzmo
ludzie to świnie
nie jedni za powietrze
chcą zapłaty
inni je zasmradzają
w jasny dzień
czy nocą czarną
przestrzeń jest klarowna
i nie śmierdzi tak
jak śmierdzi człowiek
*
ze staroci czy starości
i uosobienia młodości
ustrój ten leży w człowieku
niczym spór między sąsiadami
który to wczesnym rankiem
gówno kalambura spala