Jak dzwon się huśta.
Medalion srebrny,
Z Nim się porusza.
Huk i grom gromko dudni.
Odbija się echem,
W mych uszach, niczym w studni.
Czas się wydłuża i wydłuża się męka.
Czuje go, a w mózg mi się wkrada myśl jak szkarada,
Że to się nie skończy, że to wieczność, że nawet śmierć przegrała,
Bo ją proszę i błagam i lament do niej wznoszę, a ona nawet tu zerknąć nie chciała.
Czuję ciężar na sobie i ciepło oddechu, acz zimne są ręce jego. A czas… A czas się wydłuża.
Jak płacz mój nieskończenie głośny, tak czas krzyczy, bo ktoś rozciąga mu kości,
I ścięgna, i mięśnie, i skórę, i organy i tkanki wszelakie naciąga jak nić na krośnie.
Fizyczny ból już odjęty, bo ten czasu pan zaspokojony, czar uważa za cofnięty.
I znów wraca sekunda do normalności, a czasu wstrzymany strumień,
Uderza we mnie w swej gwałtowności.
I choć to już koniec dla niego,
Dla mnie zaczyna się dopiero.
Czas wcale nie jest niepowstrzymany.
W głowie mej wciąż pętlą zatrzymany,
Odtwarza w kółko te same obrazy. Zatrzymać chwilę i pochwycić ją -
To życzenie kochanków, ale dla mnie jest to wyrok demonów - krąg piekielny.