jak do swego domu
pojawiła się znikąd
przysiadła na ramieniu
i zaczęła szeptać do ucha
zaszumiały drzewa
w strumieniu załamało się światło
zawirowały kropelki tęczy
ścieżką przebiegła salamandra
śpiew ptaków układał się w rymy
a ja siedziałem zadumany
pomiędzy prozą a poezją
słuchając myśli które wena
splatała w warkocz letnim wiatrem