jakby nie posiadała granic wścibskości<br />
skrapiasz mi dłonie palącym kwasem<br />
śliny myśląc że zwrócisz spojrzenie<br />
<br />
Czuję opary stęchlizny trupich słów<br />
który zżera gardło nakłaniając<br />
do podniesienia opadłej głowy<br />
nad zawiłą ścieżką istnienia<br />
<br />
Patrzy- - nasłuchuję powolny<br />
stukot kroków wtapiający w mój rytm<br />
i poczułam nagły powiew chłodu<br />
zaszywający dratwą me usta<br />
<br />
Zobaczyłam piękną otoczkę<br />
świata umierającego z ciałem<br />
łomot prekursorem ciszy<br />
stracenie znaczenia mądrości<br />
<br />
Z oczami otwartymi niewidoma<br />
oprzytomniałam ze światłem i obcymi<br />
twarzami osłupiałymi<br />
z paraliżującym bólem nóg.<br />
<br />
Uciekłam- - wyślizgnęłam się z lepkiej<br />
zmarzniętej ręki białej pani.<br />