niesie bagaż swój na plecach
szarpnął brodę puścił łezkę
nie dziwota miał gość pecha
wszystko pięknie się zaczęło
tańce śpiewy i hulanka
aż tu nagle się urwało
przez jednego popaprańca
a covidem go nazwali
ja bym nazwał wywrotowcem
przyszedł niczym sam mefisto
i rozpieprzył całą wiosnę
ptaki pięknie już śpiewały
kwitły kwiaty i rumieńce
a ten debil rzucił klątwę
i mi związał obie ręce
zaszło słońce świat poszarzał
ludzie nagle posmutnieli
świat zasieki zaczął stawiać
strach rozplenił się na ziemi
maski krzyknął twardogłowy
no i zaczął się karnawał
skryły lica swe panienki
choć im islam nie nakazał
nawdychało się dwutlenku
i bakterii się najadło
cóż żałować nie ma czego
psia kość że też na mnie padło
szarpnął brodę ścisnął pasa
los nie zawsze przecież sprzyja
raz pieczyste a raz kasza
ot przewrotna to bestyja
westchnął ciężko rzucił okiem
na spuściznę co zostawił
och współczuję już następcy
niech mu niebo błogosławi
błyskawica noc rozcięła
szary anioł się ukłonił
nastał czas mojego brata
czy też będzie w piętkę gonił