nie wyrzucili mnie z gniazda,
nie wsparli mnie przez porzucenie,
stoję sam na pasach,
lewa biały, prawa czarny,
stop,
nagle nie ma już pasów,
a uliczka jakby autostrada,
szczerze mówiąc,
to maska wpaliła mi się w twarz,
nie umiem jej oderwać,
juz robię to sam z siebie,
bez większych starań,
boję się o nią,
boje sie że umrzę,
boję się że mnie zostawi,
a ja pęknę śmiechem,
kawałki głowy będą zdrapywać z ścian,
jestem skorupą dawnego siebie,
z zewnątrz soczysty i przypiekany,
w środku ni chrupkości, ni zgrzytu widelca,
a smak jak guma balonowa.
mam problemy,
klepnęcie po ramieniu,
będzie dobrze,
tylko burzą, zrujnowany pałac,
jakim się stałem,
więcej grzechów nie pamiętam