Słońce niemiłosiernie grzało, wszystko kwitło, pyliło, pachniało.
Zapachy mnie wręcz przytłoczyły, odurzyły moje zmysły.
Tu, pojedynczy bez fioletowy, a pod nim białe główki konwalii zerwane kiedyś ukradkiem. Wiem, wiem, nie powinnam ich przynosić.
Kosmiczne wyzwanie, zawrót głowy, gdy tak razem „nadają”.
Opodal, na miejscu centralnym biała czeremcha cała w kwiatach, już bardziej nie mogła obrodzić, tylko bielą się obsypała. Duszący zapach.
W rogu, kasztan stuletni, nie dość, że wielki to też białym mieni się kolorem, w tym roku trochę spóźniony, chyba dobrze, mniej jesienią obrodzi, kasztany już nie tak popularne, jak kiedyś. Na szczęście mniej pachnie, tylko pyli strasznie.
Ach, na grządce jeszcze gdzieniegdzie tulipany unoszą swe głowy w przeróżnych, bystrych kolorach, nie mówiąc już o wzorach.
W trawie kwitną ostatnie żółte mlecze, popularnie mówiąc.
A przecież one tyle zalet mają, skąd więc wzięła się ta nazwa? Nie wiem, ale ładne, razem z zielenią pasują do siebie.
Tu i tam jeszcze się płożą niebieskie małe kwiatuszki, niezapominajki, niekiedy ktoś przyniesie.
Głowa mnie rozbolała, choć pięknie wkoło, maju bogaty jesteś, jak nie wiem.
Na szczęście, jeszcze nie pora by zapach róż dzikich poczuć, co przy płocie dostojnie stoją. Tego już byłoby za dużo, choć przyznaję bardzo je lubię.
Wracam zmęczona do domu z nadzieją, że zapach wieczoru będzie ukojeniem.
Zmyję z siebie wszystkie zapachy i pot, który po ciele się leje, może szybko zasnę.
Pomyślę tylko przez chwilę o Tobie, przypomnę sobie Twój zapach, mój drogi.
Uparte wspomnienie, wieczorem. A nad ranem, oczaruj mnie trochę.