kijem obijam przez dni cztery
tuż po tym jak utopię Grażę
w drewnianej beczce pełnej sherry
tak między nami będę szczery
sam ją uwielbiam posiekaną
skropioną świeżo wytłoczonym
olejem lnianym
kiedy mnie najdzie spadek formy
dwa pęczki czubków młodych zdolnych
płukam lekuchno w zimnej wodzie
i z nich wyciskam z wielkim piskiem
barwy zieleni butelkowej
dwie duże łyżki przed jedzeniem
łykam ze wstrętem odruchowym
kopie jak amfa
w zojdach wynoszę raz w tygodniu
zioła elitę superselekt
na strych gdzie w mroku i spokoju
schnie w letarg-szmaragd
przebudzi się polana wrzątkiem
kiedy coś złego las napadnie
lub jej zapragną aż do ramion
długich rozwianych włosów roje
pachnące piżmem Anastazji
albo gdy w jej odmętach zachce
zanurzyć się seledynowych
alabastrowe ciało Romy
kiedy zakwitnie w końcu maja jak to kobieta przy nadziei
poprosi swego kochanego
ogórka daj mi kiszonego
loda każ ssać
śmietankowego
ewentualnie śledzia z beczki
weź wreszcie pozapalaj świeczki
i zrób mi coś
coś bolesnego