kładę się na wznak zamykam oczy i
zaczynam spadać
lot jest powolny
z przewagą purpury fioletu i granatu
na tle oszronionej czerni
trafiam w jeden z takich kryształków
mam cztery lata jest lipiec na stole w ogrodzie wielka dymiąca misa z młodymi ziemniakami okraszonymi słoniną i waza z zupą z botwiny na siedmiu talerzach po dwa jaja sadzone i siedem kubków z zsiadłym mlekiem wybrzydzam że w ziemniakach są skorki żółtka w glutach a w zupie badyle i wtedy z chałupy wychodzi wilk ryczy idąc na tylnych łapach na pysku ma biały emaliowany lejek a futro przypomina barani serdak dziadka odruchowo zaczynam jeść nie zważając na skorki gluty i badyle
przepraszam cię za tego niedźwiedzia
nie sądziłem że tak się wystraszysz
wita mnie niewinnym uśmiechem
stojący cały czas za moimi plecami
i wraz ze mną oglądający tę scenę
dziadek Stanisław
nie próbuję
protestować że wg mnie
to był wilk