spoglądam na marmurowe płyty.
Jedne zapomniane, drugie świeże.
Bogatsze, biedniejsze.
Na równi pod spodem.
Zimny powiew cmentarnego powietrza
muska skórę mego karku,
szepcząc mi do ucha memento mori.
Dreszcze przeszły moje ciało.
Szklane naczynia zadrżały,
płomienie wygasły.
Nastaje mrok,
a ja smętnym wzrokiem
wpatruje się w epitafium.