błąka się po zawianych kniejach i rozdrożach
bezdomna jak pies
podejdzie ukradkiem pod czyjeś okna
nasycić się światłem i ogrzać tamtym ciepłem
lecz ono ją mrozi
chce znowu znaleźć zakochanych
wkraść się po kryjomu między ich ciała gorące
a tam inna już miłość
przegląda w sieci kolorowe zdjęcia pełne uśmiechu
a tam wszyscy kochają tylko siebie
tak nie potrafi
nie wie dokąd pójść i co z sobą począć
a jeszcze wczoraj była tak piękna i tak powabna
jak kolorowy motyl
dzisiaj już nikt jej nie chce nie potrzebuje
ani ona ani on jej prawdziwy stwórca
jej jedyny bóg
pobłąka się jeszcze trochę po nieprzyjaznym jej świecie
aż rozwieje ją bezpowrotnie strażnik zimowej zawieruchy
arktyczny wiatr