By być większym drabinkę mu dali.
I pluje jadem wszem i wobec.
Opluci wszyscy co blisko i daleko stali.
I myśli mały człowiek.
Że wielkim mężem jest stanu.
Myśli, że księżyc jest jego.
A to tylko zakompleksiony truteń.
Nasłuchał się pierdół w młodych latach.
Wyuczył w „dobrych” komunistycznych ławach.
I teraz próbuje zaszczepić nam to znowu.
Coś o czym zapomnieliśmy, dzięki Bogu.
Jednak tęsknota jest bardzo silna.
W narodzie upodlonym przez lata niewoli.
Za silną ręką. Za Panem i katem.
Niech oni wymrą a razem z nimi i karzeł.
Może wtedy, stanie się normalność.
Spojrzymy na siebie, choć ciut przychylniej.
Nie będzie cudu od razu.
Ale mam nadzieję, że będzie inaczej.