która w pewnym momencie
zastąpi Ciebie i mgłę
Twojego szkarłatnego oddechu?
Wyleczona z burzycielskiej tęsknoty,
rozpadam się
jak domek z kart,
wzniesiony szeptem.
Usiłuję uwolnić się
z zeszłorocznego nieba, lecz wiem:
wciąż pilnujesz mojej duszy.
Zamknięta we własnym cieniu,
wznoszę toast
za szczęśliwszy świat.
Kiedy zamilknie ostatni dzwon,
zrzeknę się wolności,
zapomnę o samotności.
Zrodzi się we mnie godzina,
która nie zna ani światła, ani pokuty.
Zapewne pewnego poranka
zrozumiem, że zwycięstwo nie jest
mi dedykowane.
Otworzę usta, zamknę okno.
Nie boję się jutrzejszych iluzji,
kolejnego bezbolesnego wieczoru.
Znów pomyliłam się
w obliczeniach, odfajkowując
poranny pacierz.