Budzisz mnie ciemną porą jasnym świtem przy mnie trwasz&#8230;<br />
Kwili duma ma zrodziłem w Tobie gniew bez zaleczenia <br />
Tych niepotrzebnych ran&#8230;<br />
Wznieciłem wątpliwość nagą choć strzeżesz mych życia bram<br />
Gdzieś tam na wzgórzu serca strumień życia topi się we mgle<br />
Blednie ta czerwień poczętej miłości&#8230;<br />
Do mnie niegdyś mówiono jak we śnie dziecka tak małego jak mój świat&#8230;<br />
Opiekę porzuciłem jeszcze podknięciem się na granicy sumienia mego<br />
I samodzielność słaba jak me lata niedojrzałe&#8230;<br />
Wróciłem&#8230;w innych wartościach i postawie się mienie&#8230;<br />
Wysłuchał mnie stary ksiądz co wiernie oczy natchnione od Boga ma otwarte&#8230;<br />
Barwny dźwięk i zdradliwa wrzawa odkrywa się jak lawa złych wspomnień&#8230;<br />
O Matko&#8230;jak dawniej się piękno srebrzyło szczerością przemawiał do mnie Życia sens<br />
rękę otrzymałem na wołanie gdym miał straszliwy sen&#8230;<br />
Pamiętam zapisek ostatniej kartki &#8230;uciekłem nie tą drogą co mi nakazałaś<br />
Dziś choć nie ma Cię przy mnie przemawiają do mnie te anioły z dziecięcych najwspanialszych lat gdzie Słońce w zenicie mej duszy wzbiło się do obłoków mych upojnych marzeń&#8230;<br />
Tęsknię po Tobie&#8230;gdybyś mogła ukoić piekielny ból i pokryć swym matczynym płaszczem złe dni&#8230;<br />
Natenczas jedynie walki przeznaczenia chwytam się niczym rady ostatniego przyjaciela[&#8230;]<br />