Płyną uparcie, po nieba bezkresie,<br />
Liżą wilgocią granitowe skały,<br />
Część ich porwana, pozostaje w lesie,<br />
Reszta zmieszana tworzy chmur nawały.<br />
<br />
Miejscami siwe, ciężkie, ołowiane,<br />
Rzucają cienie, smutne i ponure,<br />
Światła błyskawic, krótkie, przerywane,<br />
W ciemnym fiolecie oświetlają górę,<br />
Odbite w górach echa pomnażają,<br />
Ciężkie kowalskie uderzają młoty,<br />
Tępym tąpnięciem po lesie wzdrygają,<br />
Echem wzbogacą powroty.<br />
Zygzak błyskawic, przecina pół nieba,<br />
Ukazał pasmo całe Wyżnich Tater,<br />
Chmury zakłębił i rzucił o skały,<br />
Szalony, zmienny i burzawy wiater,.<br />
We wściekłym pędzie rzuca ku dolinom,<br />
W kotlinach dusi i znowu wymiata,<br />
Unosi w górę, hen tam ku wyżynom,<br />
By znowu rzucić , ponownie przygniata.<br />
Wyje wśród smreków, przechyla ku ziemi,<br />
Chmur całe kłęby, błądzi gdzieś po kniei,<br />
Straszenie tu rządzi, jakby miał pozostać,<br />
Nie daje żadnej nadziei.<br />
<br />
Wszystko ma jednak początki i koniec,<br />
W porwanej chmurze, światło słońca błyska,<br />
Ślizga promieniem granitową skałą,<br />
Płynie gdzieś z wiatrem, koniec burzy bliska.<br />
Giewont już swoje oblicze ukazał,<br />
Krzyżem spogląda na przelękłych ludzi,<br />
Swoim spokojem, Boskim Majestatem,<br />
We wszystkich, świętą nadzieję obudzi.<br />
<br />
Józef Bieniecki