Uwikłany w gołe drzewa sadu.<br />
Okiennicą u altanki dzwonił,<br />
Poszarpując pnącza winogradu.<br />
<br />
Kłuje zimnem jesiennej wilgoci,<br />
W wierchami grusz leniwie słania,<br />
Na podwórzu suchym liściem psoci,<br />
Ciszę nocną mącąc od zarania.<br />
<br />
Oddech pola przyniósł zapach ziemi,<br />
Snuł marzenia minionego lata,<br />
I powracał z tęsknotą jesieni,<br />
Na granicę kończącego świata.<br />
<br />
Uplótł z włosów, babie lato zwinął,<br />
Suchym ostom poszarpał kosz wełny.<br />
Stromą skarpę ku rzece precz spłynął,<br />
Wypełniwszy świat już wiatru pełny.<br />
<br />
Świat szarzyzną jesienną zapłonął,<br />
Wzbił się lotem na skrzydłach krakania.<br />
Od północy lodu zimnem zionął,<br />
Aby sprawić ból do narzekania.<br />
<br />
Uwinąwszy się z niecnym zamiarem,<br />
Nie zamierzał dzisiaj spóścić z tonu.<br />
Wychłostawszy swym biczem ofiarę,<br />
Został świadkiem swego właśnie zgonu.<br />
<br />
Józef Bieniecki