<br />
<br />
Na betonowym krzyżu wisi azbestowy Chrystus, jako ekwiwalent socrealizmu.<br />
<br />
To jeszcze nie grzech!<br />
<br />
Pochylam się nad plątaniną asfaltowych arterii i zdmuchuję radioaktywny pył z ciemnych klatek schodowych, gdzie kryje się chorobliwe ich upodlenie.<br />
<br />
To jeszcze nie demaskacja!<br />
<br />
Trzeba by jeszcze zapalić dawno skradzione żarówki, skradzione jak marzenia pewnego młodego szczura upojonego kwaśnym winem z multikorporacyjnych odpadów.<br />
<br />
Brudne osiedla krzyczą milionem okien bez szyb, zamurowanych stereotypami. Snują się po nich apatyczne duchy, dla których nie ma miejsca nawet i w czyśccu. ; i uwierz mi, nie chciałbyś tu zabłądzić w ciemną, bezlitosną noc...<br />
<br />
A pięści ich twarde tysiącem niepowodzeń, wznoszą się jak przestroga na malachicie nieba!<br />
<br />
Zapomnij o tych miejscach, gdzie rodzi się trwoga, gdzie kwitnie Babilon, gdzie dzieci nidgy nie były dziecinne...<br />
Zapomnij na rany Chrystusa z azbestu...<br />
<br />
Co wieczór wychodzę popatrzeć na betonowy las domów, pełnych dysfunkcyjnych rodzin, toksycznych związków i wszechogarniającej patologii, we wszystkich możliwych odmianach.<br />
<br />
Wdycham znajomy smród spalin, pozwalam by wypełnił zniszczone płuca; wdycham wyziewy z fabryk i koksowni; wdycham opary z niespełnionych marzeń, lotne jak wodór...<br />
<br />
Ostatnie spojrzenie na miasto i już wiem.<br />
<br />
I już wiem, że Ciebie tu nie spotkam.<br />
<br />
I już wiem, że każdy woeczór rozciąga się w nieskończoność, na czarnym płótnie nieba, bez kresu, bez sensu, bezludnie.<br />
<br />
Mijam duchy przechodniów, zbyt spóźniona, by zacząć cokolwiek raz jeszcze...<br />