<br />
wzdłuż naszych ciasnych rąk<br />
i mieszkań zaistniały słodkie ogniska<br />
gdy półksiężyc był czerwieńszy od brukowej kostki<br />
gapiąc się łapczywie na najnowsze buty<br />
<br />
ze skóry<br />
nadal sączyły się pewne oddechy<br />
uderzające podobieństwem do czarnych obcasów<br />
<br />
droga mijała szybciej niż czerwiec<br />
albo ludzie na dworcach nie do zatrzymania<br />
gwiazdy skończyły się jak najtańsze fajki a mosty<br />
nie domagały się żadnego dymu który dotychczas <br />
dyskretnie wsiąkał w ciuchy napotkanych podróżnych<br />
<br />
odchodziliśmy prawie całkiem nadzy <br />
i prawie całkiem swoi a poza tym mocno się rozpadało<br />
więc byliśmy prawie całkiem czyści<br />
<br />
po powrocie wystarczyło przetrzeć oczy i błoto<br />
jak parę między twarzą a krainą czarów<br />
i po cichu śmiać się na widok znamion <br />
naszych starych starannych pocałunków<br />