otwartą dłonią chwytasz niebo
i cała ziemia drży podnietą
w niecierpliwości twoich palców
pośpieszny oddech ostatniej stacji
z łoskotem wjeżdża na peron
smakiem morza zapachem malwy
dzieląc wędrowność warg
wypełnia przepaść podziemnych przejść
ciemnością rozumiejącą światło
muskularnych świec
więdną wśród dreszczy Mount Everesty
odkrytych wzgórz
w doliny schodzi lawiny krzyk
gdzieś poza krańcem niebytu imię
przestrzeń i czas wypalonych ciał
pozdrawia śpiewem strumień
o dwa wiatry
nasz żagiel oparty
odpływa w dal