wsłuchując się w muzykę ulicy,
chowając swą duszę za dymem z kominów,
wciągając przy tym pył węglowy niczym powietrze.
Już postanowione, odpocznę tu,
raczę rozmową samego siebie.
Resztki cegieł pozwalają mi usiąść na sobie.
Będzie co podziwiać z tej hałdy.
Owszem.
Włosy unoszą się wraz z oparami znad Rawy.
Czas zapalić świeczkę, za tych odeszli.
Tylko za kogo?
Za tych co nie żyją lub umierają przez to miejsce?
Czy z nas?
Błądzący brudnymi ulicami,
tej wykorzystanej krainy tysiąca kominów?
Nie wiem, nikt nie wie.
Władza kąsa się wzajemnie mając
nas za zwykłych pariasów.
Świeczek też już nie palą,
Bóg umarł a świeczki się złamały.
Taka kolej losu w mieście gdzie obok szybu kopalnianego,
nastoletnie panny oddają się za jeansy właścicielowi Audi A 8.
Cóż poradzić.
Miasto przeklęte.
Obywatele wyklęci.
Nienarodzeni rzec można.
Róbcie co chcecie, ja jednak zapalę.
A gdy umrę to niech spłonę w jednych z tych
kopalnianych pieców, znów unosząc się nad tym miastem,
z wielkim żarem w mym sercu familokowej cegły.