Apokalipsa zaczęła się bezpowrotnie.
Demony i Anioły podjęły walkę.
Ludzie spieszą do ukrycia jęcząc i płacząc.
Księża wznoszą dłonie i czoła ku niebu.
Koniec już blisko, śmierć zahacza
kosę o szyję, śmiejąc się donośnie.
Szkielety liczą zdobycz.
Aniołowie dobijają grzeszne ciała.
Krew, cierpienie, ogień, pożoga na każdym kroku.
Cesarz i papież idą w dumnym orszaku,
Wymijając leżące ciała
Poddanych i owiec Kościoła,
Wykręcając twarz w obrzydzeniu.
Szubienice uginają się pod ciężarem
Ciał wiszących ciężko na skrzypiącej linie.
Przerażony lud chowa się w kościele,
Licząc, że tam będzie bezpieczny.
Klęczą, modlą się.
Zmęczony ksiądz nosi komunię.
Ziemia rwie się na kawały,
Drzewa usychają,
Woda staje się gorzka.
Śmierć jest tak blisko, że jej cień
pada na przestraszonych zjadaczy chleba.
Ciężki nóż gilotyny spada na szyje
pysznych władców świata i Kościoła
-----------------------------
Tylko oni i ich świty straciły głowy.
Ogień zgasł, wody przerodziły się w wino.
Pasterz zstąpił i rozliczył swoje stado,
Jednych wpychając w czeluści,
Innych przyjmując do Swego Raju.
Słońce grzeje rozmodlone twarze.