smoczych języków.
myślę o tobie, jak się myśli o dziadku,
o zapachu dębowej fajki, sumiastym wąsie
i krwi na chusteczkach.
to nic, to nic.
jednak nie byłeś moim dziadkiem, w ogóle
rzadko bywałeś w naszym domu.
ale raz przyniosłeś mi kruka, który umiał tylko patrzeć,
przyjąć trochę pożywienia i
zdechnąć na tajemniczą chorobę.
tak, po prostu. o śmierci powinno się wiedzieć.
teraz podnoszę koc
- bryły tłuszczu, różaniec guzów,
kościół uchodzącego ciepła.
cieknie jak ze dwóch ciał,
nic nie ma tyle krwi.
może ty, ja
to nic?