Budzę się z długiego snu
Niebezpiecznego omdlenia,
Które zabrało tlen w płucach
Płaski oddech, tchnienie lekkie
Świst powietrza w ustach
Zatacza niewyobrażalne kręgi
Tak ulatnia się z nas życie
Świadomość wraca...
A obrazy stają się wyraźne
Zbyt ostre, głowa eksploduje
Wiele bodźców - jedno ciało
I kiedy wiem, w jakiej iluzji żyję
Pragnę zbić lodowatą ścianę
Szkło nie ochroni Cię przed światem
Eksponat w rękach Boga
Wtedy nadał Ci tchnienie
Piękny ptak w złotej klatce
Nigdy nie wzlecisz nad ideały
Odbijaj się od ścian, odbijaj się
Lecz kiedy życie nabiera sensu
Lecz gdy życie nabiera sensu
Jawi się Pan Życia, Pan Marnego Pyłu
"Te zabawki mogą Cię skrzywdzić"
Biegnę, biegnę w nicość
Pragnę przepaści
Pożądam upadku
Spalając się w ogniu bezsilności
Miłości nie posiądziesz mimo chłodu swych dłoni
Nie posiądziesz ciszą duszy, pustką serca
Niech rozum zamilknie i pozwoli zatrwożonemu sercu przemówić
Strach kuli się w każdym z nas, kiedy jesteśmy nieśmiertelnymi tego świata
Nigdy słowa nie były tak ciężkie
Myśli unoszą się w powietrzu
Sprawiając, że nasze dusze krzyczą
Niemy krzyk na zawsze pozostanie niemy
A słowa nadal będą niewypowiedziane...