I żyjesz w tej nieświadomości.
Wbiegasz przez otwarte okno,
razem z wiatrem i ciepłymi promieniami.
Otwarte okno
to samo,
z którego patrzę na ośnieżone niebo
i dotykam zmarszczonych, zmarzniętych płatków róż.
Przechodzisz obok mnie,
jakbyśmy nigdy się nie znali.
Ukradkiem patrzysz na twarz,
kojarząc mnie z widzenia.
Niby nic więcej,
Niby nic mniej.
A to mi wystarczy.
Bez skarg
i bez szeptów.
W moim śnie jesteś do przebudzenia.
Od zamknięcia powiek
do półsennego końca,
kiedy przez uchylone rzęsy,
zamglone i sklejone,
widzę gasnące latarnie
i zmrok osuwający się o nagi, nieśmiały jeszcze brzask.
We śnie jesteś dotykiem,
który kładzie do łóżka i budzi swym szeptem.
Jesteś kropelką rosy,
którą ściskam w suchych dłoniach
i chłonę.
Chyba nie wiesz, kim ty jesteś w moim śnie.
Jak łatwo skracasz dzielący nas dystans.
Mila staje się metrem, godzina sekundą.
A czas płynie normalnie, wierzyć na słowo.
Teraz mogę tylko się obudzić,
popatrzeć w okno
i przedłużyć ten sen
o kilka kroków dalej.