Tak złudnie podlewa ten grunt bagnisty
Na zachodzie czeka na słońce
Jedynie nie mogąc móc i bijąc się z sobą
Koloruje szarość czernią postarzałą
Wykonuje całość choć rozpada się zbyt śmiało
Niezmiernie uśmiecha się do buntu
Głaszcze głodnego potwora po zębach
Dojrzałość traktuje jak przymus
Dba o dźwięki w hałaśliwym turkocie
Ogląda stare fotografie retuszując je wyobraźnią
Wchodzi do pomieszczeń pełnych duchoty
Zmienia się w kamień by z mchem się połączyć
Wiecznie czuwać nad sekundami lat
Perspektywicznie cierpiąc i błogo śpiewając
Co usłyszy czas a umilknie nigdy