budząc świt słonecznym wizażem
w próbie daremnej ucieczki
krzykiem mewy obnażam samotność
wymachuję rękoma
zaglądam w oczy ptakom
zaznaczam swoją obecność
skromnym bilbordem tożsamości
nie widzę nikogo w lustrze
wciąż chwieję się
tym samym łanem żyta
potem znikam jak opar
tuż u twoich stóp