Jest kilka minut po czwartej.
Staram się nie płakać.
Przybrałam pozycję embrionalną, próbując przypomnieć sobie kiedy właściwie me myśli przyjęły formę niepasujących do siebie elementów.
Bezskutecznie.
Jedyne co byłam w stanie usłyszeć to ciągłą krzątaninę wypożyczonych, pustych słów odbijających się echem od ścian.
Powoli zaczynam się dusić w tym szczelnie zamkniętym pomieszczeniu.
W wyobraźni już dawno otworzyłam okno, wdychając świeże, nocne powietrze. W rzeczywistości każdy członek odmówił posłuszeństwa, jak gdyby przeciążony mózg przestał od dawna sprawować władzę nad moim upośledzonym ciałem.
Próba zmienienia pozycji powoduje odruch wymiotny
Ból wewnętrzny niszczy człowieka przebiegle.
Powoli, ale bardzo skutecznie. Wszelakie przywołane wspomnienie jest jak przypalanie skóry w okolicach klatki piersiowej rozgrzanym do czerwoności prętem.
Czułam jak pot zalewa skronie.
Wytężyłam umysł, usiłując odgadnąć czy moje oczy są zamknięte.
Przegrałam z własnym wzrokiem.
Bezradność ciągle krążyła wokół łóżka.
Właściwie czułam, że jeśli zbliży się choć o krok to ulegnę. Poddam się i znów upadnę.
Porażka nie wchodzi przecież w grę.
Nie w tej dziedzinie.
Liczenie owieczek nie pomaga, zresztą już dawno przeobraziły się w czarne kozły, co potęgowało niechęć do dalszych działań matematycznych. Jedna owieczka, druga, trzecia…, piętnaście czarnych, olbrzymich kozłów. -Nie nadążyłam.
Doszłam do wniosku, że sen ma ze mnie ubaw po pachy. (tchórz).
Głaskam się delikatnie po włosach, przytulam sama do siebie, ale nie potrafię zahamować napływających do oczodołów łez. Wiem, że jeśli nie utoruje im drogi to wybuchnę.
Zaczyna się niemy płacz. Pozwalam im spłynąć. Poczekam, mam czas. Czasem tylko grymas twarzy świadczy o tym, że krzyczę chaotycznie i spazmatycznie. Zwijam się w kłębek. Boli. Wydaje mi się, że ten obraz nie zgrywa się z panująca dokoła grobową ciszą.
Wymiociny raz.
Wstałam. Aurorix. Upadłam.