trwam od wieków
niegdyś z morskiej wyszłam otchłani
i wzniosłam się w pędzie ku Słońcu
aż białą przywdziałam czapę
z nosem zadartym ku górze
wielbiąc swoją potęgę
z niebotycznych mych stoków
spojrzałam na świat ten skarlały
życie tak marne i liche
z trudem pokryło mi stopy
zielonych lasów dywany
mchów i porostów połacie
z wolna pięły się w górę
i pojawiły się orły
górskie kozice świstaki
w dole niedźwiedzie i dziki
sarny jelenie zające
poprzez zmarszczki w mych licach
powyznaczały swe szlaki
z góry patrzyłam na wszystko
jak życie to kruche nietrwałe
przemijające tak szybko
ledwie się rodzi umiera
trwałam w tym świecie samotna
dumna surowa wyniosła
odporna na przemijanie
mijały lata wieki eony
aż na swym obliczu dostrzegłam
złowrogich zmian symptomy
zmarszczki się pogłębiły
wody żłobione pracą
i wyszczerbiły się zęby
zębami skruszone czasu
zwietrzałe turnie
żlebami w dół opadały
i śnieżną zgubiłam czapę
niegdyś ogromna wysoka
wzrokiem sięgałam daleko
dziś nie wystaję znad lasu
a życie wciąż trwa dokoła
żwawe wesołe i gwarne
i zrozumiałam ze wstydem
że wieczna nie jestem
wieczne jest odradzanie
nagle straciłam swą dumę
koniec swój widząc sromotny
z sercem pękniętym bezradnym
dałam porosnąć się cała
pewnej czekając zagłady
sens utraciłam istnienia
lecz wtedy myszek rodzina
co w rozpadlinie ma gniazdo
z czarnej rozpaczy wyrwała
moje jestestwo tym zdaniem
że w całej rozległej krainie
tyś domem naszym twierdzą
i najwspanialszym ze wszystkich
mieszkaniem