ogłusz wreszcie wrony, zbyt dużo marzą.
Niech spadną na ziemię tak, jak im każą.
Zakop je głęboko pod ziemią.
Nie trać ani chwili, bo czas ucieka.
Weź mnie za rękę i niech świat poczeka.
Przez zatłoczone ulice i hałasy,
nie pozwól nam nigdy zboczyć z naszej trasy.
Odgoń wrony znad mojej głowy.
Schowaj mnie do kieszeni,
ukryj przed widokiem krwawiącej ziemi.
Naklej plaster i idźmy.
A gdy słońce zacznie zachodzić,
wiesz, co powinieneś zrobić:
usiądź na trawie, patrz na księżyc
i nie przestawaj nigdy wierzyć.
Czekając na świt, pilnuj nasionek.
Głoduj, marznij i padaj ze zmęczenia,
aż w końcu miej dość tego zniewolenia,
wytrzyj krew i otrzep się z pyłu.
Wychylę wtedy głowę z kieszeni,
otrę nasze łzy i gdy będziemy już zgaszeni
spotkasz mnie pod swoim domem
walczącą z twojego nieba kolorem.