Bez mapy, bez kompasu, bez głosu
Żadnego.
Szukam tego jasnego światła
Wypatruję każdego dnia
Choć wiem, że to zaledwie odbicie blasku
Nie mogę znaleźć strumienia
Nie potrafię dojść do źródła
Potykam się o kamienie, o korzenie
Ślepnę w słońcu i moknę w deszczu.
Marnuję czas siedząc nad brzegiem morza
Myślę o drugim brzegu
Czasem wskakuję do wody, czasem się topię
Łapczywie chwytam powietrze, krzyczę o pomoc
Dopiero wtedy ktoś wyławia mnie na ląd.
Siadam wtedy mokra w cieniu drzew
Patrzę na wschód słońca, uśmiecham się i schnę.
Aż w końcu wstaję, otrzepuję z ziemi
I znów kontynuuję wędrówkę
Szłam w lewo, więc skręcam w prawo
Biegnę, choć wiem, że to niczego nie przyspieszy
Ale tak bardzo mnie suszy.
Bez względu na to, jak bardzo zmęczona jestem
Nie myśląc o wysokich górach i wielu upadkach
Zapominając o bolących kolanach
Idę przez las, idę i się rozglądam
Z szybko bijącym sercem
I wciąż szukam Cię wzrokiem
I niecierpliwie czekam na ten dzień…
Czekam na dzień, gdy przestanę.