W nieestetycznej gmatwaninie skomplikowanych powiązań
aż pluje się zalem na brudny dywan rzeczywistości.
Jest 18.30
Po słabo przespanej nocy,męczy mnie kac świadoności
że ominęło mnie coś ważnego.
Beż żadnej nadziei na sens chwytam gitrę i zaczynam grać.
Palce chwieją sie po gryfie uczuć wyciskając z nich ciężary melancholii.I tak myślę sobie że dobrze by było dokończyć kiedyś tą melodię,ale jeszcze nie dzisiaj...
Czuję dziwną radość z tego co może zostać powiedziane ale wisi w powietrzu.Z niewiadomych przyczyn,sam sobie zadając ból,cieszę się z odniesionych ran.
W końcu odkładam niedbale gitarę w róg złożonego niedawno tapczanu.Niechaj czeka tam na mnie niczym stęskniona kochanka z nadzieją,że wrócę niebawem i z kłamstwem na ustach znów wyznam że ją kocham.
Niestety smak słodzonej ekstazyjnie lipowym miodem- herbaty,zabiera mnie w długą i majestatyczną podróż po oblepionym resztkami śniadania,przewodzie pokarmowym.
Przez dno zawilgoconej zimnym napojem szklanki
obserwuję poświatę żarówki.Zamieram na chwilę...
Jakże dziwna,metafizyczna odchłań,czai się w tym
na pozór banalnym rytuale...Jak gdyby każdy kolejny przechył był toastem ku czci Edisona.
Pamiętam jeszcze ze szkoły że,Edison nie wynalazł żarówki
Odkupił jedynie patent i udoskonalił go.
Czy człowiek też jest takim patentem,po śmierci udoskonalanym przez Boga nieskończoną miłością ?
Przecież i tak już zapłacił za nas życiem..
A Thomas Edison zmarł mając 84 lata.