Z których przez komin-
na lepkie od szumu bezbarwnych gapiów ulice
wylewa się bezsens...
Upita szarością poezja,śpi na parkowych ławkach
śniąc sny o własnej potędze
w półmroku ludzkiej słabości.
Gdzieś w oddali słyszę śmiechy bawiących się dzieci.
Popołudniowe słońce głaszcze mnie po głowie
niczym czuła,kochająca matka.
Ulica,przy której idę przemyca podróżnych
w wiadomym tylko sobie kierunku
z niesłychanym obłędem.
Zaciskam w kieszeni dłoń
by uchwycić też trochę szczęścia dla siebie...