Wracam natychmiast myślami nad okryta majestatycznie mgłą Tamizę.
Ten widok...
Tajemniczy i pełen niepokoju,lecz jednocześnie taki cichy i pusty.Przechadzam się po skrzydłach Tower Bridge
tam i z powrotem a z każdym kolejnym krokiem jestem bardziej tam.
Mijam po drodze,czekających równie nerwowo na sen ludzi,podobnych do mnie.Bez ciała i zmysłów.
Nieopodal ktoś stoi na poręczy.W tej gęstej mgle osamotnienia widzę tylko nogi.Po chwili i one znikają a mój krok zwalnia.Londyńska poświata mojej przygody,nadaje tej scenie lekko żółty odcień.Nie każąc mi przejmować się zbytnio tym co widzę bo przecież tu nic nie jest prawdziwe...
I nagle spadam !
Moje dłonie kurczowo chwytają się zawisłej w gęstej próżni,bezdusznej ciszy.Przez kilka sekund po głowie chodzi mi myśl że tam na moście to byłem ja,chwilę przed skokiem i właśnie zapadam w sen.
Odwróciwszy głowę widzę oddalający się cień wielorybiego kształtu.Mgła potrafi płatać figle nawet tak doświadczonemu podróżnikowi jak ja !
W końcu,moje spadanie przerywa trzepot skrzydeł.Unoszę się swobodnie w powietrzu,kierując swój lot w nieznane ku następnej wspaniałej przygodzie z moim poplątanym i nieobliczalnym umysłem który już wabi mnie śpiewem pięknej Agalope na wieczne zatracenie.
O mądry Odyseuszu !
Przywiązałeś się do masztu świadomości linami cierpienia !
Ja zalałem sobie uszy woskiem elektronicznego budzika.
Znów otwieram oczy.Bez irytacji lecz w pospiechu ponownie witam poranek tętniący świeżo ukwieconym majem.
I choć po ścianach grzmi echem fatalny śpiew syren,wstaję zrywając ostatnią zamgloną cumę z Tower Bridge