charakter w kurortach schwartzwaldu. śnieg
i poranek. szczotkuję zęby a czasy są chujowe
niczym nitki dentystyczne pomiędzy szczelinami
z wygolonej nogi zlizuje wosk lepki jak oczy
wszystkich chłopców ukrytych za drzewami
emancypację mam w dupie, prawie jak tampon
nasiąknięty wilgocią i miastem. krew i wino
na przystankach powinno pić się powoli
dowcipy o zmierzchu przekazywane doustnie
i noc jak kocur nad dachami i ryby są w fosie
śnięte jak święta z ościami zamiast konfetti
a pieśń się sączy dostojnie jak chianti